Alice in Wonderland (1903)

Jest ciąg wydarzeń, który się widzi i dziś w filmach, że jest to linia ciągła, z wyraźnym zaznaczeniem toku fabuły. Jakby się za rękę prowadziło widza. A ja chcę skakać, jak ten królik, czy zając.
Długie ujęcia i ujęcia z trzeciej osoby: obie rzeczy u mnie odpadają. Tu, wiadomo, były dopiero początki i ograniczenia technologiczne, lecz pomimo zmian technologicznych ograniczenia w głowach hollywoodzkich pozostały.
W całości postacie są głównie pokazywane, duża powierzchnia ciała. Jak lalki teatralne. Ja tak nie chcę. U mnie tylko fragmenty.
Zastanawiałem się nad tą aktorką, kim była, może spokrewniona ze mną z zeszłego wcielenia (ode mnie wtedy działali wśród pionierów kina), ale nie na postaci Alicji.
Niszczy postać aktor: musi być go tak mało, jak to możliwe. Jako zło konieczne należy aktora traktować.
Inaczej widać, że to nie są postacie, i myśli są o tych ludziach, magia kreacji znika.
Dziś podobnie robią jak wtedy, i z tego hipnotyzowania aktorem celebryctwo się poczęło.
W jednym czasie kilku aktorów widać (to wtedy zrozumiałe) i każdy coś robi. Tak jest dziś. Trzeba się męczyć i wybierać na co się spojrzy.
Mnóstwo szczegółów w kadrze, i to samo: wybierać, oczami przewracać.
Wtedy to normalne, a teraz sprawia, że film, przez te szczegóły i kilku aktorów zarazem, kosztuje zamiast 300 000 zł to 3 000 000, albo i więcej.
Nie ma sensu dwóch aktorów naraz pokazywać. I tak tylko na jednym się uwaga skupia w jednej chwili.
To ma formułę filmu dokumentalnego, tu nie gra psychika, ale wtedy to zrozumiałe. Teraz? Już mniej.
Pokazywanie ciała całego, dynamicznie się ruszającego, jak tu, wiele reakcji budzi w ciele widza i przeszkadza procesom poznawczym, intelektualnym (erotyzm to może niekontrolowany włączać itd.).
Za dużo ciała się robi. Dusza ucieka.
Dusza się dusi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trutnie

Speed (1994)